Prace dyplomowe – sąd zamiast wykształcenia

W ciągu ostatnich miesięcy Polacy żyją tematem epidemii koronawirusa. Bez większego echa pozostają natomiast inne afery i skandale, które często są nie do końca zrozumiałe dla społeczeństwa. Jedną z nich jest rozbicie grupy, która trudniła się pisaniem prac dyplomowych.
Otóż w ciągu 4 lat działalności, grupa miała zrealizować nawet 11 tysięcy zleceń, zarabiając tym samym od 7 do 11 mln złotych. Główny inicjator procederu usłyszał zarzuty i grozi mu nawet do 10 lat pozbawienia wolności. Skąd tak wysoka kara?
Problemy zleceniodawców
Jeśli osoba pisząca prace dyplomowe (lub w tym wypadku grupa) magazynowała sprzedawane prace i trafią one w ręce policjantów prowadzących sprawę, prokurator prawdopodobnie (a raczej na pewno) skieruje pismo do uczelni o zaistniałej sytuacji i nakaże wydania kopii pracy dyplomowej złożonej jako forma zaliczenia przez studenta. Jeśli materiał będzie identyczny lub bardzo zbliżony, ich tytuł naukowy i otrzymany dyplom zostaną unieważnione. Istnieje również szansa, że sprawa trafi na ławy sądu.
Kara dla osób piszących pracę
Co grozi osobie piszącej prace dyplomowe, która ma świadomość, że zostanie ona wykorzystana na rzecz zaliczenia? Odpowiedzialność karna za pomocnictwo.
Uznaje się, że autor pracy świadomie pomaga zlecającemu wprowadzenie uczelni w błąd, co w efekcie prowadzi do wydania dyplomu ukończenia wyższego wykształcenia. Organ ścigania musiałby jednak udowodnić, iż piszący pracę dyplomową na zlecenie wiedział o zamiarach zleceniodawcy i zdawał sobie sprawę, w jakim celu posłuży jego twór.